niedziela, 20 kwietnia 2014

Imagin cz. 3

Wziąłem słuchawki, żeby w samochodzie nie słuchać kazań Toma, komórkę wsadziłem do prawej kieszonki spodni, chwyciłem kluczyki z szafki i założyłem kurtę. Byłem gotowy do wyjścia.
Po chwili byliśmy już w drodze do hospicjum. Jak na razie obyło się bez kazań. Aby Tom wytrzymał w milczeniu do końca drogi…
-Conor… zawiodłeś mnie…
-Wiem.- odpowiedziałem ze spuszczoną głową.
-I co teraz zrobimy? Przecież obiecałem dać im te pieniądze…
-No przecież mówiłem ci, że zrobię licytacje, mogę sprzedać moje pianino noo iii… przewozić ludzi porsche za kasę?
-Te swoje porsche to sobie wsadź już nie powiem gdzie! Nie możesz jego sprzedać?- zamilkłem. Nie chciałem go sprzedawać, jeżeli już je mam, to po co mam je komuś oddać? Przecież zdobędę to kasę!
Zajechaliśmy pod szpital.
-Miejmy nadzieję, że spotkanie z tymi dziećmi pokażę ci jak brutalne i ciężkie jest życie… Nie każdy ma takie szczęście jak ty. Powinieneś umieć dzielić się tym szczęściem.- chciałem coś odpowiedzieć, ale zostawiłem to bez odpowiedzi.
Weszliśmy do środka. Atmosfera tu była taka przygnębiająca, smutna, nie chciałem tu być, nie lubiłem tego szpitalnego zapachu.
-Cześć.- zza jednych dni wyszła dziewczyna, na moje oko miała jakieś 18-20 lat. Nie wyglądała na chorą… Aaa to pewnie jest Alice, dziewczyna która pomaga w opiece dziećmi! Osoba, która miała nas oprowadzić musiała gdzieś pojechać, a zastąpić ją miała właśnie Alice.
-Hej. Ty zapewne jesteś Alice.- uśmiechnąłem się.
-Taak. A ty Conor, miło mi.
-To mi jest miło.- Tom walnął mnie łokciem w bok, gdyby nie on pewnie zaczął bym podryw…
A wracając do Alice, była ona bardzo wysoka, jakieś 170cm wzrostu, blond włosy miała spięte w koka. Ubrana była koszule  i w czerwone rurki. Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, a w oczach zauważyłem błysk, jakby kochała to co robi i czuła się spełniona w tej roli. Jej pozytywne nastawienie udzieliło się również i mi, już nie przeszkadzał mi nawet ten szpitalny zapach.
Gdy ja przyglądałem się dziewczynie, Tom zdążył jej się przedstawić, po czym zaczęli rozmowę, do której po chwili przyłączyłem się również i ja.
-No to od czego chcecie zacząć? Oglądanie szpitala czy spotkanie z dziećmi?- uśmiech nie schodził z jej twarzy.
-Może będziemy oglądać szpital, a przy okazji zachodzić do każdej sali, gdzie leżą dzieci?
-Ooo tak! Dzieci by się naprawdę ucieszyły! Niektóre są bardzo chore i nie mogłyby wyjść z sali na spotkanie z tobą.
-To co idziemy?
-Jasne! Na podbój szpitala!- krzyknęła i maszerowała prosto przed siebie. Ta dziewczyna ma w sobie to coś!
-Od kiedy tak ci zależy na dobrze dzieci?- zapytał szeptem Tom, gdy szliśmy za Alice.
-Od zawsze, ty mnie w ogóle nie znasz.- przyśpieszyłem i szedłem równo z Alice.
-Pójdziemy po kolei. W pierwszej sali leży Adam.- dziewczyna o każdym dziecku opowiadała wzruszającą historię, ale to w jaki sposób to opowiadała sprawiał, że wczuwałem się w życie tego dziecka bardzo mocno, często wzruszałem się, czego kiedyś bardzo rzadko doświadczałem.
-A tu jest sala Eda. Ed jest bardzo chory i leży tu sam. To mój ulubiony pacjent. Rodzice przestraszyli się jego choroby i po prostu zostawili go. Czasami odwiedzają go dziadkowie, ale cały personel próbuje mu zastąpić tych ludzi, którzy są jego rodzicami, chociaż ja bym ich tak nie nazywała… No bo jak można tak zostawić chore dziecko, któremu zostało już tylko kilka dni życia!?- po jej policzku leciała łza.- Za bardzo się wczułam, przepraszam.- znów się uśmiechnęła wycierając łzę.
-Cześć Ed!- jej uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, gdy tylko weszliśmy do środka.
-Cześć Alice.- chłopczyk od razu uśmiechnął się na jej widok. Nie był przypięty do różnych maszyn tak jak poprzednie, a jego głos był donośny. Może nie jest z nim aż tak źle jak mówiła Alice?
-Heej Ed.- podałem mu rękę, a on ja lekko uścisnął.- Conor jestem.
-Cześć.
-Co tam? Jak się czujesz?
-Dobrze, dziękuje. Alice, zadzwonisz do mojej babci?
-Tak zaraz. To ja zadzwonię a ty pogadaj z Conorem.
-Jesteś piosenkarzem?
-Tak.
-A zaśpiewasz mi coś? Proooszeee!
-Jasne. A co chcesz?
-We are champion! To moja ulubiona piosenka!- oczywiście, że mu ją zaśpiewałem! Ten dzieciak był taki słodki i miły, gdyby nie okoliczności, w których go poznałem, nie pomyślałbym nawet, że jest chory. Wygląda na całkiem zdrowego…
Potem pogadałem z nim o życiu, samochodach i piłce nożnych. Typowe rozmowy chłopaków!
-Jakie lubisz samochody?- zapytałem.
-Ja?? Lubię takie szybkie sportowe!
-Może być porsche?- bardzo go polubiłem, więc szybko wpadłem na pomysł.
-Taaak! A co?
-Wieeesz, ostatnio sobie kupiłem taki samochód, więc gdybyś chciał, mógłbym cię nim kiedyś przewieźć.
-Aby szybko, bo niedługo pójdę do nieba…
-Nie mów tak.
-Ale taka jest prawda. – po takich słowach tego dziecka zrozumiałem jaki ciężar na nim ciąży, on wie, że może niedługo umrzeć, a mimo to jest taki roześmiany. Cieszy się każdą chwilą swojego krótkiego życia…
-Dziś, gdy tylko spotkam się ze wszystkimi dziećmi, może być?
-Taaaak!- chłopiec objął mnie mocno, a ja, jak i Alice z Tomem wzruszyliśmy się ponownie. Czułem jak po moim policzku spływa łza, jednak szybko wytarłem ją, żeby nikt tego nie widział.
Pogadaliśmy z nim jeszcze trochę i wszyliśmy z jego sali, kierując się na świetlicę, gdzie czekała na nas reszta dzieci, tych którzy czuli się dużo lepiej od reszty.
-On nie wygląda na chorego…
-Jego choroba pokonuje go od środka, bez żadnych objawów na zewnątrz, jednak pomału jego organizm się jej poddaje, w rezultacie raz czuje się dobrze, a raz tak, że nie może nawet się podnieść.
-Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? On jest taki fajny, miły, zaatakowała go choroba i porzucili go jego właśni rodzice!? Dlaczego!?- nie umiałem się w tej chwili opanować i bardzo chciało mi się płakać. Alice zauważyła to i objęła mnie.
-Nie wstydź się płakać. Przecież to nic złego. – uśmiechnęła się tak czule, nie, ona nie śmiała się ze mnie, ona mnie po prostu rozumiała.- Mimo tych wszystkich przeszkód on ma siłę walczyć, dzięki takim ludziom jak ty.- gdybyś tylko wiedziała, na co wydałem kasę na dzieci takie jak Ed.. Jednak pozostawiłem tą myśl dla siebie.

-Kiedy mam wpłacić te pieniądze na te hospicjum?
-Nie ma na to określonego terminu, no wiesz czym szybciej tym lepiej. Dla nas każda sekunda jest bardzo cenna, nigdy nie znasz dnia ani czasu…
-Taa jasne. Postaram się jak najszybciej.
-Ale ty na serio przyjedziesz tym porsche, żeby powozić nim Eda?
-No, a co nie wierzysz mi?
-Wierzę, ale nie zawiedź go… Proszę, obiecaj mi to.
-Jasne! A pani da się zaprosić na przewózkę moim porsche?
-Haha jasne! Dlaczego nie? Ale jaka tam ja tam pani, jestem młodsza od ciebie…
-No właśnie, a ile masz lat?
-Zgaduj!
-18
-Nie no, aż taka moda to nie jestem. Mam 20.

-Tak myślałem. – od razu polepszył nam się humor i poszliśmy na spotkanie z resztą dzieciaków.
_______________________
Wesołych świąt kochani! KLIK :) Kolejna część imagina po świętach :) Paaa :*

3 komentarze: