-Cześć.- do mojego domu, jak zwykle bez pukania, wszedł
Jack.
-No cześć.
-I co wiesz już, czy kupujesz sobie te auto?- otworzył
lodówkę i wyjął piwo, po czym usiadł na kanapie obok mnie, a nogi położył na
stoliku.
-Nie za wygodnie panu? Może jeszcze w czymś pomóc?-
zapytałem złośliwie.
-Tak… zjadłbym hamburgera…
Oczywiste, że nie zrobiłem mu żadnego hamburgera i może
dobrze, że przyszedł. W końcu miałem się komu wyżalić…
-Sam nie wiem co mam zrobić…
-A możesz nie kupować teraz tego samochodu tylko za jakiś
czas?
-Przepadnie zaliczka…
-A ile dałeś?
-100 tysięcy… Te auto jest strasznie drogie, więc nie
widziałem nic dziwnego w takiej dużej sumce, przecież miałem je kupić na
100%...
-No to nieźle się załatwiłeś… a jak nie dasz kasy dzieciom
to obsmarują cię w każdej gazecie…
-To już nie chodzi o te gazety… tylko…
-Serio?- zapytał zdziwiony.
-No… no może trochę, ale pomyśl o tych dzieciach! Wiesz jak
im te pieniądze mogą pomóc!
-Ehhh nie wiem rób jak chcesz…
.- Najgorsze jest to, że jutro muszę iść na te spotkanie z
dziećmi…
-Może spotkasz tam jakąś ładną panią pielęgniarkę… jakby co
to daj jej mój numer…
- Haha bardzo śmieszne… Ale mi pomogłeś! Dziękuje,
braciszku…- zwaliłem jego nogi z mojego szklanego stolika
-Polecam się na
przyszłość.- spojrzał na swój markowy zegarek, który dostał ode mnie.- Późno
już, ja spadam. Powodzenia jutro.- i wyszedł.
-On żyje w innym świecie… Dla niego nie ma problemów, wszystko
olewa… Może tak jest lepiej? Co ja bym dał, żeby mieć czasami taki charakter
jak on… - mówiłem sam do siebie, potem wziąłem piwo z lodówki.
***
Obudziłem się kolejnego dnia rano, strasznie bolała mnie
głowa. Otworzyłem oczy i przetarłem je. To co
widziałem, nie może być prawdą.
Przecież ja wczoraj wypiłem tylko kilka piw… Niczego kompletnie nie pamiętam…
Rozejrzałem się jeszcze raz po pokoju. Wszędzie były
porozrzucane puszki po piwie, a pod kanapą stała jeszcze połowa butelki.
-O kurcze… - spojrzałem na zegarek. Za godzinę mam
spotkanie.- Nie no fajnie… Ja to
wszystko sam wypiłem?- zacząłem się zastanawiać. Jak to się stało, że aż tak
się napiłem? Eh miejmy nadzieję, że dzięki temu udało mi się choć na chwilę
uciec od problemów.
Poszedłem do kuchni i po chwili wróciłem z butelką wody oraz
jakąś plastikową torbą. Wrzucałem do niej wszystkie puszki, co chwilę popijając
wodą. Taaa miałem strasznego kaca… Potem zrobiłem sobie kawę. Usiadłem do
stolika, delektując się smakiem mojej ulubionej kawy, gdy usłyszałem, że ktoś
trąbi u mnie pod domem. Szybko założyłem jakieś spodnie i koszulkę, i wybiegłem
przed dom.
-Co jest?- krzyknąłem do kierowcy lawety.
-Przywiozłem pana auto.
-Jakie auto!?
-Pana porsche…
-Przecież ja nie kupowałem porsche…
-Wczoraj pan dzwonił, kazał przywieźć je dziś i powiedział
pan, że zapłaci przy odbiorze. Tak jak się umówiliśmy, skóra i dodatki
gratis...
-Ale… ja nie mogę.
-Wczoraj pan dzwonił, błagał, żebym przywiózł je panu dziś z
samego rana, a teraz pan nie może go kupić!? To, że pan jest piosenkarzem, jest
pan bogaty i sławny, nie pozwala panu kpić sobie ze mnie…
-Przepraszam, ale…
-Co ale!? Taki kawał je tu panu wiozłem! I to za darmo! Chce
tylko forsę za auto, a pan się teraz wycofuje!
-Dobra… Zaraz panu przeleję te pieniądze na pana konto.-
facet podał mi numer konta i po chwili pieniądze były na jego koncie. Co ja
najlepszego zrobiłem!?
-Jack!?
-Wiesz która jest godzina?- odpowiedział zaspanym głosem.
-Ja.. ja kupiłem te porsche…
-No i co w tym złego? Że dzieci i Tom? Wytłumaczysz się
jakoś… No ale nie wiem w czym problem, chyba to nie było dla ciebie takie
ważne, skoro kupiłeś te auto…
-Ty nic nie rozumiesz! Za kilka minut będzie u mnie Tom,
porsche stoi pod moim domem, kasa jest na koncie tego faceta z salonu, a ja nie
wiem jak się stało, że ja je wczoraj zamówiłem z dostawą pod dom!
-Dobra, teraz to nic nie kumam…
-Eh… Jack! Skup się! Wczoraj upiłem się jak świnia, dziś
przywożą mi auto pod sam dom, przelewam kasę, za chwilę przyjedzie Tom i
jedziemy do hospicjum! Dalej nic nie rozumiesz!?
-Powiedz, że się źle czujesz i nie jedź tam…
-Ale tu za chwilę będzie Tom!
-On nie jest lekarzem, to nie będzie wiedział, że
symulujesz…
-Boże, Jack! Jak on zobaczy ten samochód to mnie zabije!
Przecież mu obiecałem z niego zrezygnować! – krzyczałem coraz głośniej.
-Cicho, bo przez ciebie ogłuchnę.
-Po co ja do ciebie dzwoniłem?
-Zaraz będę u ciebie i zabiorę ten samochód od ciebie.
-Chociaż raz na coś się przydasz.- i nagle usłyszałem
dzwonienie do drzwi na zmianę z bardzo energetycznym i mocnym stukaniem, a
raczej waleniem w drzwi.
-Chyba już za późno… No stary trzymam kciuki, ale zanim cię
zabije możesz wszystko na mnie przepisać.- rozłączyłem się i otworzyłem drzwi.
-Co mi obiecałeś!?!?!?
-To wcale nie tak jak myślisz?
-A jak? Porsche samo przyjechało albo może krasnoludki je ci
podłożyły!?
-Niezupełnie, ale…- wszystko mu opowiedziałem, a raczej
wszystko to co pamiętałem.
-Conor, dzieciaku… Coś ty narobił… Tyle pieniędzy diabli
wzięli… A ja już obiecałem ludziom z hospicjum naszą pomoc… przecież sam
kazałeś!
-Pojedźmy do nich i tak, coś wymyślimy…
-Mamy tydzień na skołowanie takiej sumy jaką obiecałem.
-Aukcje, koncerty i jeszcze coś wymyślę…
-Może sprzedaj…
-Sprzedam moje pianino!
-Sprzedaj swój samochód i kup sobie za niego mózg…
-Nie sprzedam samochodu!
-Zachowujesz się jak dzieciak. Dobra pakuj się i jedziemy bo
się spóźnimy…
No to Conor trochę namieszał, ale myślę, że się poprawi ^.^
Kocham te imaginyy ;3
OdpowiedzUsuń