piątek, 31 stycznia 2014

imagin cz. 4

Miałam spotkać się z Conorem o 12, w jakiejś kawiarence, której nie znałam. Nazywała się  ‘This moment’ i była na ulicy, którą znałam, bo byłam tam może ze dwa góra trzy razy. Jest tam sklep z fajnymi rzeczami, ale bardzo, bardzo drogi! No, ale wracając do tematu, nie przypominam sobie, żeby była tam jakakolwiek kawiarenka… No, ale cóż, może to coś nowego? W prawdzie byłam w tym sklepie miesiąc temu, no ale kto wie? – rozmyślając nad tym zakładałam na siebie swoje nowe spodnie. Włosy spięłam w kok.
-Hm… Czegoś tu brakuje…- westchnęłam do tej drugiej mnie w lustrze, zakładając swoje ulubione, srebrne kolczyki w serduszka. – Już wiem czego!- krzyknęłam. Pobiegłam do swojego pokoju i z szuflady wyjęłam swoje kujonki. Nie, nie miałam wady wzroku, to były zerówki, ale uwielbiałam je nosić.
-No to chyba jestem gotowa…- powiedziałam niepewnie.- Jak myślisz, może być?- zapytałam swoje lustrzane odbicie. Uśmiechnęłam się, więc druga ja również. Odebrałam to jako znak, że może być. – Będzie fajnie, nawet jeśli nie znajdę tej kawiarni!- pocieszyłam się, założyłam swoje czerwone conversy
<które, nie ukrywam, nie wyglądały już jak nowe, bo wszędzie w nich chodziłam>, chwyciłam torebkę i wyszłam z mieszkania. Później poszłam na parking i otworzyłam swoje autko, które ochrzciłam imieniem Cherry, bo był takiego koloru jak wiśnie, a że ja lubię wiśnie, to imię samo jakoś się nasunęło na myśl.
-Odpal proszę…- powiedziałam wkładając klucze do stacyjki, ale Cherry nie miała ochoty zapalić.- Błagam, Cherry… Choć raz chciej ze mną współpracować!- powiedziałam już nieco wkurzona, ale ona nadal nic. No wiecie, taka złośliwość rzeczy martwych. Wysiadłam, więc z auta, otworzyłam klapę i zdałam sobie sprawę, że wcale się na tym nie znam.
-Trudno, policzymy się innym razem!- warknęłam i kopnęłam w koło. – Ała!- nie przewidywałam, że mnie zaboli… -Jestem głupia...- westchnęłam i dopiero zauważyłam, że niedaleko mojego auta stał jakiś facet i podziwiał moją głupotę. Przyjrzałam mu się dokładnie. O kurcze, to ojciec mojego ucznia!- ta myśl przemknęła  mi po głowie i zrobiło mi się strasznie głupio.- Dzień dobry!- krzyknęłam w stronę tego faceta, a on kiwnął mi tylko głową. Coraz częściej zastanawiam się, czy ja się w ogóle nadaję na nauczycielkę…  I z tą myślą poszłam do piwnicy, odnalazłam swój rower górski i miałam nadzieję, że przynajmniej on nie odmówi mi posłuszeństwa. No i nie odmówił, on nigdy mnie nie zawiedzie… Kochany rowerek!
No i pojechałam w kierunku ulicy, gdzie byliśmy umówieni. Dobrze, że wyszłam z domy wcześniej, bo inaczej bym nie zdążyła.
Gdy wjechałam w tą ulicę zaczęłam szukać budynku o numerze 69. Taaa, to taka fajna cyfra! Przeminęłam już ten drogi sklep i jadę dalej. W końcu zwolniłam, bo moim oczom ukazał się dom numer 65…66…67…68… no i w końcu znalazłam 69! Ale tam wcale nie było kawiarni, tylko zwykły dom. No może nie taki całkiem zwykły, bo mega wypasiony i z basenem! Może, Conor podał zły adres? Zsiadłam z roweru i stałam przez chwilkę jak słup zastanawiając się, dzwonić do Conora, czy do tego domu? Do Conora, może nie, bo pomyśli, że nie umiem trafić do głupiej kawiarni. Dobra, dzwonię tym domofonem. Wcisnęłam guzik i czekałam, aż usłyszę jakiś głos wydobywający się z głośnika. Ale nic takiego się nie stało, tylko bramka otworzyła się. Dziwne… Normalni ludzie najpierw pytają się kto to, a dopiero później otwierają. A może ten ktoś na kogoś czekał i myśli, że tym kimś jestem ja!? Znów sama przez siebie i te moje głupie myśli spanikowałam. Znowu stałam przed bramką i wejść, czy nie wejść? Oto jest pytanie… W końcu postanowiłam nie robić z siebie głupka i weszłam. Szłam powoli i nie pewnie, przy okazji podziwiając podwórko. Ten kto tu mieszkał, był na pewno bogaty!
W końcu doszłam do drzwi i zapukałam.
-Otwarte! – usłyszałam czyjś głos, ale nie weszłam. Nie byłam pewna, czy to tak wypada. Nie musiałam długo czekać, bo po chwili drzwi same się otworzyły. Zerknęłam do wewnątrz i zauważyłam, że ktoś stoi zza drzwiami.
-No wchodzisz czy nie? – poznałam ten głos. Tak byłam tego pewna, że to głos Conora.
-Wchodzę.- weszłam do domy i zaczęłam się po nim rozglądać. W środku był tak samo piękny, jak na zewnątrz. Chciałabym kiedyś w takim mieszkać…- Ale to chyba nie jest kawiarenka?
-No niestety nie. Pomyślałem, że fajniej będzie zrobić razem obiad, niż iść na gotowy.
-Ale ja nie umiem gotować…
-Ja też!
-No to zapowiada się ciekawie… Na pewno się najemy!
-No pewnie.
-A masz już jakiś pomysł na obiad? –zapytałam.
-Ale to może nie tutaj, tylko w kuchni.
-Jasne.- zaczęłam odsznurowywać swoje conversy.
-Nie spoko, nie zdejmuj.
-Ale… - spojrzałam na Conora, sam też chodził w vansach, nie były też jakoś szczególnie czyste. Więc zawiązałam ponownie buta i poszliśmy do kuchni.
-Wow… To twój dom?
-Tak.
-Mieszkasz tu sam?
-Tak.
-Zazdroszczę ci! Ten dom jest taki piękny i duży! Uwierz, zupełne przeciwieństwo mojego…- jęknęłam na koniec.
-Na pewno nie jest taki zły…- Conor chciał mnie pocieszyć.
-Taka mała klitka w bloku, wynajmuję go od takiej starszej pani, która jest moją sąsiadką i sprawdza co tydzień, czy jej dom jest w takim stanie jak był. Więc w sumie, nie mogę nawet go umeblować po swojemu.
-Wynajmij inny.- poradził, ale jego rada nie była trafna.
-Nigdzie nie znajdę tańszego, a wiesz… pensja zwykłej, początkującej nauczycielki angielskiego nie jest jakaś szczególnie wysoka…
-No to, to wszystko wyjaśnia. Fajny masz pojazd.- Ej, no! To było już złośliwe!
-Cherry się fochnęła i odmówiła współpracy…- jęknęłam.
-Cherry?
-Mój samochód.- wyjaśniłam od razu.
-Lubisz sałatki?- zmienił temat naszej rozmowy, co było mi bardzo na rękę. Nie lubiłam się użalać nad sobą, ale od kąt postanowiłam być samodzielna, coraz częściej to robiłam.
-No jasne!
-No to zrobimy sałatkę z kurczakiem.- niby proste, ale to moje ulubione danie.- Mam fajny przepis.- podał mi kartkę z przepisem.
-To moja ulubiona sałatka!- wykrzyknęłam, gdy tylko skończyłam czytać przepis. – Przepis znam na pamięć.- pochwaliłam się.
-No to do roboty! – Conor wyjął wszystkie potrzebne składniki. – Wolisz kroić kurczaka czy sałatę?- zapytał.
-Może, zajmij się kurczakiem, a ja resztą.
-Dla mnie spoko. – i wzięliśmy się do roboty. Conor kroił pierś kurczaka, następnie zamaczał ją w ostrej przyprawie i wrzucał na patelnię. Za to ja zajęłam się wspomnianą już sałatą, robieniem sosu i całą resztą.
Było to miłe zajęcie. Świetnie się przy tym bawiliśmy i poznaliśmy się przy tym jeszcze bardziej.
Następnie ja zajęłam się układaniem poszczególnych warstw sałatki, a Conora zajął się stołem, tzn. rozłożył sztuczce, talerzyki, szklanki i serwetki.

No i w końcu przyszedł czas na jedzenie! A nie ukrywam, kocham jeść.
Będzie jeszcze co najmniej 1 - 2 części, albo i więcej, zależy od mojej weny twórczej, z którą ostatnio jest trochę słabo -.- wgl nie podoba mi się ten imagin :( A wam? 
Przypominam o konkursie, który jest do niedzieli (02.02.2014)

3 komentarze:

  1. Świetny + weny duzo ! + ( przepraszam za spam :( ) świetnie sie zapowiada - http://sily-pierwotne-the-wanted.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny i czekam na następne jestem strasznie ciekawa jak się skończy :>>

    OdpowiedzUsuń