czwartek, 27 grudnia 2012

Notatka na szybko/ IMAGIN :)

Hej :) Na razie szybka, krótka notatka i imagin :P może być?
Takie tam zdjęcie Conor'a z Anne
I pijani bracia Maynard
Conor woli twittera niż facebooka.

No i pierwsza część imagina, mam nadzieję, że się spodoba.

Dziś będzie nietypowo. Do imagina dodam jeszcze jednego bohatera, Louis'a Tomlinson'a- mojego największego idola(na pierwszym miejscu z Conor'em ma się rozumieć) i opowiadać będzie Conor. Kto nie zna Louis'a to uprzedzam, ze on na 99,9% by się tak kiedyś zachował, bo teraz niestety troszkę jakby wydoroślał, ale ja pamiętam go takiego i niech tak zostanie :D haha... wiem, dziwna jestem... ;)

Do imagina włączcie sobie to piosenkę:KLIK, a jak się skończy to tą: KLIK.

Niedawno poznałem pewnego chłopaka, Louis'a z zespołu One Direction. Jest super i nie da się go nie lubić. Zaraz powinien przyjść, w sumie to już powinien tu być...
-Hej jestem!- zawołał zdyszany chłopak.
-Miałeś tu być pół godziny temu!- zarzuciłem mu.
-Oj no sorry, ale jadłem marchewki, a później musiałem znaleźć szelki i tak jakoś zeszło...
               Tak Louis kochał marchewki, dziewczyny, które jedzą marchewki, szelki, czerwone rurki i bluzki w szelki. Może był trochę zwariowany i szalony, ale bardzo go lubiłem.
-Słuchaj, musimy iść do sklepu po marchewki, bo założę się, że nie masz ich.
-No, nie... Nie mam... Ostatnio mi wyjadłeś...-stwierdziłeś.
-To trzeba było kupić drugie. Problem?- wziął moją czapkę i rzucił nią we mnie.-Idziesz?
-Idę...-odpowiedziałem.
               Szliśmy powoli w stronę najbliższego warzywniaka. Nagle Louis stanął.
-Czemu ustałeś? Mieliśmy iść po marchewki!
-Popatrz...-skinął na dziewczynę która szła przed nami.
              Była naprawdę piękna. Ale wydaje mi się, że to raczej nie o jej urodę chodzi Louis'owi. Była ona ubrana w czerwone rurki, bluzkę w paski i szelki. Do tego w jednej ręce miała torbę marchewek, a w drugiej trzymała komórkę. Spojrzałem na ekran. Słuchała mojej piosenki i po chwili zmieniła na piosenkę One Direction.
-Wiem, że ci się spodobała... Jest prawie tak piękna jak ja... Wiesz, ze mną nie możesz chodzić, więc zagadaj do niej, a nie tak stoisz!- stwierdził Louis. Czasami jego głupota zadziwiała nawet mnie. -Dalej stoisz jak słup! Rusz się!... No dobra ja do niej zagadam.
                 Podszedł do niej i przywitał się.
-Hej, tym mnie pewnie znasz, bo słyszę, że słuchasz mojej piosenki. Słuchaj...Jakbyś była taka miła i dała mi jedną marchewkę...
-Jasne bierz całą torbę pod warunkiem, że dasz mi autograf.
-No jasne, że ci dam! Jeszcze mój kolega ci da. Conor! Chodź tu!- podszedłem, przywitałem się nieśmiało i również dałem jej autograf.
-Gdybyś była jeszcze taka miła i dała numer koledze...-wskazał ma mnie.-to byłbym wdzięczy!
-Jasne.-dziewczyna podała nam swój numer.
-A tak w ogóle to jak się nazywasz, bo nie wiem jak zapisać.-spytał ją.
-Jestem (T.I). Przepraszam, ale się śpieszę... Mam nadzieje, że zadzwonicie i się jeszcze kiedyś spotkamy.-odpowiedziała.
-Jasne. Pa.-Gdy dziewczyna odeszła Lou znów spojrzał na mnie.-Stary co jest z tobą!? Na scenie, przed milionami fanów się nie wstydzisz, a przy (T.I.) nawet słowem się nie odezwałeś?
-Za to ty jej zabrałeś torbę marchewek...
-Nie zabrałem, tylko mi dała. A po drugie... Zadzwonisz do niej, czy ja też mam do niej za ciebie zadzwonić? Wiesz, na twoim miejscu bym nie czekał. Ja mam dziewczynę, ale ty nie masz, a ona nie ma chłopaka. Rozumiesz? Taka szansa może się już niestety nie powtórzyć...
                  Lubiłem prosić go o radę, w końcu jest starszy, przeżył więcej i przede wszystkim wie więcej ode mnie. Jego rady zawsze się sprawdzały i tym razem również miał rację. Odprowadził mnie do domu i poszedł.
                    Wszedłem do domu i usiadłem na kanapę.  Wyjąłem komórkę z kieszeni i wybrałem numer (T.I.). No i teraz jest pytanie... Zadzwonić, czy nie zadzwonić.  W rozmyślaniu przeszkodził mi trzask drzwi. Odwróciłem się, by sprawdzić kto to, bo nie spodziewałem się gości.
                     To był Louis, można było się domyślić.
-I jak zadzwoniłeś?-Spojrzał na mnie.
-Właśnie...
-Wiedziałem, że nie.-zabrał mi komórkę i zadzwonił do niedawno poznanej dziewczyny.- Masz.- podał mi telefon.
                     Popatrzyłem na Louis'a. Co ja jej teraz powiem? Hej jestem Conor, wiesz nie wiem co ci powiedzieć, bo zadzwonił do ciebie Louis???Nie, to głupio brzmi...
-Halo?- usłyszałem piękny głos dziewczyny.
-Hej, to ja Conor, niedawno dałaś mi swój numer.- nie wiedziałem co mam dalej mówić, zastanawiałem się już nad poprzednią wersją, gdy Lou rzucił we mnie moją pandą i wyszeptał:
-Patrz idoto!- Spojrzałem na niego. Wziął jakoś kartkę i zaczął pisać co mam mówić. Wspaniałomyślny Louis. Wróciłem do rozmowy.
-Tak pamiętam.-odpowiedziała.- Trudno zapomnieć spotkanie z dwoma ulubieńcami...
                  Spojrzałem na grezmoły  Lou. Trudno było się po nim rozczytać, ale jakimś cudem dałem radę.
-Słuchaj... Mam sprawę. Co ty na to, żeby się spotkać? Najlepiej jeszcze dziś.-dopiero dotarło do mnie to co przeczytałem niestety na głos. Zaprosiłem ją na randkę, a przecież nawet przez telefon nie umiałem się sam wysłowić...
-Czyżby to była randka?- zachichotała dziewczyna.-Jasne. Wybierz tylko czas i miejsce.
                 Podałem jej godzinę i miejsce, a Louis zadzwonił tam, by zarezerwować stolik. Wziąłem kartkę po której mazał Louis. Okazało się, że to była bardzo ważna dla mnie umowa...
-Louis! Zabiję cię!- krzyknąłem.
-Za co?- powiedział niewinnie Lou.- Za to, że właśnie umówiłem cię z najładniejszą dziewczyną, którą się umówiłeś?
-Nie, nie za to! Popisałeś umowę na mój największy koncert! Co ja teraz zrobię...
-Czekaj... Zaraz to naprawimy...
                     Louis zniknął gdzieś na około pół godziny z umową, więc miałem czas by ochłonąć.  Gdy przyszedł zaczął machać mi kartką przed nosem. Była to ta sama umowa, ale bez niepotrzebnych napisów Lou.
-Nie wiem co z tym zrobiłeś i nie chcę wiedzieć, ale dziękuje.
-Wystarczyło...-zaczął Louis.
-Nie chcę wiedzieć!- warknąłem.
-Przepraszam.-pisnął.
                   Zbliżała się godzina wyjścia na randkę. Przebrałem się już w inny strój i dobrałem już nawet czapkę do niego.  Lou siedział już u mnie dobre pięć godzin i nie zamierzał się szybko stąd zabierać...
-Dobra Louis ja już wychodzę.- poszedłem w stronę drzwi, ale Louis ani drgnął z fotela.
-Cieszę się.-stwierdził.
-Czyli ty też wychodzisz...-wskazałem jeszcze raz na drzwi.
-A jak dam ci marchewkę mogę zostać?- zapytał.
-Nie.
-A jak oddam ci pandę?
-Co? Dobra... Mniejsza z tym... Jutro pogadamy o pandzie. Przepraszam, ale...wynocha z mojego domu!
-Ale ja jestem Louis Tommo Tomlinson!
-Ale ja jestem Conor Maynard i masz stąd wyjść albo ci pomogę!
-Dobra już... dobra...-na szczęście już wyszedł. Wygnanie go z domu zajęło mi trochę czasu i prawie spóźniłem się na umówioną godzinę.

Conor
Louis ;)
                                               by Natalia



1 komentarz:

  1. Rany!!! To jest super:) uśmiałam się jak nigdy. Nie mogę doczekać się dalszej części.

    OdpowiedzUsuń