Takie tam zdjęcie Conor'a z Anne
I pijani bracia Maynard
Conor woli twittera niż facebooka.
No i pierwsza część imagina, mam nadzieję, że się spodoba.
Dziś będzie
nietypowo. Do imagina dodam jeszcze jednego bohatera, Louis'a Tomlinson'a-
mojego największego idola(na pierwszym miejscu z Conor'em ma się rozumieć) i
opowiadać będzie Conor. Kto nie zna Louis'a to uprzedzam, ze on na 99,9% by się
tak kiedyś zachował, bo teraz niestety troszkę jakby wydoroślał, ale ja
pamiętam go takiego i niech tak zostanie :D haha... wiem, dziwna jestem... ;)
Niedawno
poznałem pewnego chłopaka, Louis'a z zespołu One Direction. Jest super i nie da
się go nie lubić. Zaraz powinien przyjść, w sumie to już powinien tu być...
-Hej
jestem!- zawołał zdyszany chłopak.
-Miałeś tu
być pół godziny temu!- zarzuciłem mu.
-Oj no
sorry, ale jadłem marchewki, a później musiałem znaleźć szelki i tak jakoś
zeszło...
Tak Louis kochał marchewki,
dziewczyny, które jedzą marchewki, szelki, czerwone rurki i bluzki w szelki.
Może był trochę zwariowany i szalony, ale bardzo go lubiłem.
-Słuchaj,
musimy iść do sklepu po marchewki, bo założę się, że nie masz ich.
-No, nie...
Nie mam... Ostatnio mi wyjadłeś...-stwierdziłeś.
-To trzeba
było kupić drugie. Problem?- wziął moją czapkę i rzucił nią we mnie.-Idziesz?
-Idę...-odpowiedziałem.
Szliśmy powoli w stronę
najbliższego warzywniaka. Nagle Louis stanął.
-Czemu
ustałeś? Mieliśmy iść po marchewki!
-Popatrz...-skinął
na dziewczynę która szła przed nami.
Była naprawdę piękna. Ale wydaje
mi się, że to raczej nie o jej urodę chodzi Louis'owi. Była ona ubrana w
czerwone rurki, bluzkę w paski i szelki. Do tego w jednej ręce miała torbę
marchewek, a w drugiej trzymała komórkę. Spojrzałem na ekran. Słuchała mojej
piosenki i po chwili zmieniła na piosenkę One Direction.
-Wiem, że ci
się spodobała... Jest prawie tak piękna jak ja... Wiesz, ze mną nie możesz
chodzić, więc zagadaj do niej, a nie tak stoisz!- stwierdził Louis. Czasami
jego głupota zadziwiała nawet mnie. -Dalej stoisz jak słup! Rusz się!... No
dobra ja do niej zagadam.
Podszedł do niej i przywitał się.
-Hej, tym mnie
pewnie znasz, bo słyszę, że słuchasz mojej piosenki. Słuchaj...Jakbyś była taka
miła i dała mi jedną marchewkę...
-Jasne bierz
całą torbę pod warunkiem, że dasz mi autograf.
-No jasne, że
ci dam! Jeszcze mój kolega ci da. Conor! Chodź tu!- podszedłem, przywitałem się
nieśmiało i również dałem jej autograf.
-Gdybyś była
jeszcze taka miła i dała numer koledze...-wskazał ma mnie.-to byłbym wdzięczy!
-Jasne.-dziewczyna
podała nam swój numer.
-A tak w ogóle
to jak się nazywasz, bo nie wiem jak zapisać.-spytał ją.
-Jestem
(T.I). Przepraszam, ale się śpieszę... Mam nadzieje, że zadzwonicie i się jeszcze
kiedyś spotkamy.-odpowiedziała.
-Jasne.
Pa.-Gdy dziewczyna odeszła Lou znów spojrzał na mnie.-Stary co jest z tobą!? Na
scenie, przed milionami fanów się nie wstydzisz, a przy (T.I.) nawet słowem się
nie odezwałeś?
-Za to ty
jej zabrałeś torbę marchewek...
-Nie
zabrałem, tylko mi dała. A po drugie... Zadzwonisz do niej, czy ja też mam do
niej za ciebie zadzwonić? Wiesz, na twoim miejscu bym nie czekał. Ja mam
dziewczynę, ale ty nie masz, a ona nie ma chłopaka. Rozumiesz? Taka szansa może
się już niestety nie powtórzyć...
Lubiłem prosić go o radę, w
końcu jest starszy, przeżył więcej i przede wszystkim wie więcej ode mnie. Jego
rady zawsze się sprawdzały i tym razem również miał rację. Odprowadził mnie do
domu i poszedł.
Wszedłem do domu i usiadłem
na kanapę. Wyjąłem komórkę z kieszeni i
wybrałem numer (T.I.). No i teraz jest pytanie... Zadzwonić, czy nie zadzwonić. W rozmyślaniu przeszkodził mi trzask drzwi.
Odwróciłem się, by sprawdzić kto to, bo nie spodziewałem się gości.
To był Louis, można było
się domyślić.
-I jak
zadzwoniłeś?-Spojrzał na mnie.
-Właśnie...
-Wiedziałem,
że nie.-zabrał mi komórkę i zadzwonił do niedawno poznanej dziewczyny.- Masz.-
podał mi telefon.
Popatrzyłem na Louis'a. Co ja jej
teraz powiem? Hej jestem Conor, wiesz nie wiem co ci powiedzieć, bo zadzwonił
do ciebie Louis???Nie, to głupio brzmi...
-Halo?-
usłyszałem piękny głos dziewczyny.
-Hej, to ja
Conor, niedawno dałaś mi swój numer.- nie wiedziałem co mam dalej mówić,
zastanawiałem się już nad poprzednią wersją, gdy Lou rzucił we mnie moją pandą
i wyszeptał:
-Patrz idoto!-
Spojrzałem na niego. Wziął jakoś kartkę i zaczął pisać co mam mówić.
Wspaniałomyślny Louis. Wróciłem do rozmowy.
-Tak
pamiętam.-odpowiedziała.- Trudno zapomnieć spotkanie z dwoma ulubieńcami...
Spojrzałem na grezmoły Lou. Trudno było się po nim rozczytać, ale
jakimś cudem dałem radę.
-Słuchaj...
Mam sprawę. Co ty na to, żeby się spotkać? Najlepiej jeszcze dziś.-dopiero
dotarło do mnie to co przeczytałem niestety na głos. Zaprosiłem ją na randkę, a
przecież nawet przez telefon nie umiałem się sam wysłowić...
-Czyżby to
była randka?- zachichotała dziewczyna.-Jasne. Wybierz tylko czas i miejsce.
Podałem jej godzinę i miejsce, a Louis zadzwonił tam, by zarezerwować
stolik. Wziąłem kartkę po której mazał Louis. Okazało się, że to była bardzo
ważna dla mnie umowa...
-Louis!
Zabiję cię!- krzyknąłem.
-Za co?-
powiedział niewinnie Lou.- Za to, że właśnie umówiłem cię z najładniejszą
dziewczyną, którą się umówiłeś?
-Nie, nie za
to! Popisałeś umowę na mój największy koncert! Co ja teraz zrobię...
-Czekaj...
Zaraz to naprawimy...
Louis zniknął gdzieś na
około pół godziny z umową, więc miałem czas by ochłonąć. Gdy przyszedł zaczął machać mi kartką przed
nosem. Była to ta sama umowa, ale bez niepotrzebnych napisów Lou.
-Nie wiem co
z tym zrobiłeś i nie chcę wiedzieć, ale dziękuje.
-Wystarczyło...-zaczął
Louis.
-Nie chcę
wiedzieć!- warknąłem.
-Przepraszam.-pisnął.
Zbliżała się godzina wyjścia
na randkę. Przebrałem się już w inny strój i dobrałem już nawet czapkę do
niego. Lou siedział już u mnie dobre
pięć godzin i nie zamierzał się szybko stąd zabierać...
-Dobra Louis
ja już wychodzę.- poszedłem w stronę drzwi, ale Louis ani drgnął z fotela.
-Cieszę
się.-stwierdził.
-Czyli ty
też wychodzisz...-wskazałem jeszcze raz na drzwi.
-A jak dam
ci marchewkę mogę zostać?- zapytał.
-Nie.
-A jak oddam
ci pandę?
-Co? Dobra...
Mniejsza z tym... Jutro pogadamy o pandzie. Przepraszam, ale...wynocha z mojego
domu!
-Ale ja
jestem Louis Tommo Tomlinson!
-Ale ja
jestem Conor Maynard i masz stąd wyjść albo ci pomogę!
-Dobra
już... dobra...-na szczęście już wyszedł. Wygnanie go z domu zajęło mi trochę
czasu i prawie spóźniłem się na umówioną godzinę.
Conor |
Louis ;) |
by Natalia
Rany!!! To jest super:) uśmiałam się jak nigdy. Nie mogę doczekać się dalszej części.
OdpowiedzUsuń